Co rusz spotykam ludzi, którzy twierdzą, że karanie to miłość. Zawsze łatwo przychodzić im to mówić, kiedy dotyczy to innych ludzi, szczególnie tych, którzy czynią zło. Często ten mechanizm przypisują Bogu. W tym wypadku karanie wiąże się z potępieniem. Zawsze pytam, czy ukarzesz swoje dziecko chorobą, wojną, okaleczeniem, bezrobociem za to, że było wobec ciebie nieposłuszne? Czy jesteś w stanie swoją małą córeczkę życiowo skopać tylko dlatego, że ona ci pokazuje, że wie lepiej?
Tak, w naszym – bardzo ograniczonym – ludzkim myśleniu jest taki mechanizm: zło – kara. Czasem dodajemy (przy bardziej humanistycznym podejściu do winowajcy), że to z miłości do ciebie. I w naszym, ludzkim, myśleniu zasadniczo, większości to starcza. Problem – według mnie – polega na tym, że przypisujemy to myślenie Bogu. Bóg w tej teorii – Istota doskonała, samowystarczalna – stworzył (jak mówimy z miłości) człowieka, a teraz, kiedy ten człowiek okazuje się być mega niedoskonały i kompletnie niewystarczalny, będzie przez Boga karany, bo nie dosięga ideału.
Bóg przyszedł na świat, by świat zbawić, nie potępić. Przyszedł i uczył nas w Jezusie, że te nasze porażki to nie jest koniec, to nie jest coś, co musi nas prowadzić do wiecznej zagłady beznadziei. On przyszedł uczyć człowieka wychodzenia z strasznych konsekwencji naszych wyborów, a nie karać nas za to, że my kompletnie niewiele rozumiemy z świata, w którym przyszło nam żyć.
Przeczytałem dziś w artykule [KLIK] Redaktora Kucharczaka z Gościa Niedzielnego, że jestem lalusiem. Jestem nim, bo jak pisze: „Słowo „kara” jest nieprzyswajalne dla pokolenia bezstresowo wychowywanych lalusiów, którzy dostają histerii już nie tylko słysząc o klapsie, ale nawet o szlabanie na kino”. Tak się składa, że dostawałem nie tylko przysłowiowe klapsy, że do kina rzadko chodziłem, bo wychowałem się w biednym domu. A mój dom był raczej pełen stresu. I jako taki właśnie robię wszystko, by nie wierzyć w Boga, który mnie karze, ale mnie kocha. Wierzę w Boga, który – jako Miłość – z natury swojej jest niezdolny do karania. Kara i miłość to nie jest coś tożsamego. Tak, Bóg pozwala, bym się czasem taplał w gó… moich wyborów, ale tapla się w nim ze mną, nie zostawia mnie, nie patrzy jak się duszę i umieram z tęsknoty. Jest obok, bo wrzucił zło moich czynów na barki Swojego Syna.
Jedni mi mówią, że jestem lalusiem, inni mi mówią, że jestem liberałem. A ja Wam mówię: jestem chrześcijaninem, który z nędzy swojego grzechu doświadcza tego, że Bóg jest naprawdę dobry. Mam w sobie takie śmiałe przekonanie, że wpadam w grzechy i słabości także po to, bym potrafił rozumieć rozpacz innych. Jednak noszę w sobie sporo nadziei i wiary w to, że Bóg jest dobrym Tatą. To wszystko pomimo mojego dość malkontenckiego charakteru. Pomimo tej nadziei często wpadam w beznadzieję. I z niej Bóg mnie wyprowadza, a nie karze za to, że w niej zrobiłem złe rzeczy.
Jeśli Boga sprowadzimy tylko do ludzkiego myślenia i stanie się on już tylko kalką super sprawiedliwego człowieka, to nic nam już nie zostanie z nadziei.
Panie Redaktorze – uważaj na słowa, których używasz. A Fatima, to nic innego jak Ewangelia. Tak, w niej też niektórzy chcą zobaczyć Boga na nasz obraz, ale to jest fałszywy trop.